czartoryskiO bogatym młodzieńcu, który nie odszedł zasmucony. Bł. Michał Czartoryski (1897-1944)

Jan Grzegorczyk, O bogatym młodzieńcu, który nie odszedł zasmucony. Bł. Michał Czartoryski (1897-1944)

 

Jan Czartoryski przypomina bohatera Ewangelii, który zapytał Pana Jezusa, co robić, by osiągnąć królestwo niebieskie. W przeciwieństwie jednak do niego nie odszedł zasmucony. Sprzedał i rozdał, co miał, to znaczy zrezygnował z wszystkich perspektyw, które miał z racji przynależenia do jednego z najsłynniejszych rodów książęcych. Wstąpił do dominikanów i przyjął imię Michał. Szedł drogą pokornej służby, co nie jest oczywiste samo przez się, bo i do zakonu można wstąpić, by robić karierę, a przynajmniej wygodnie się urządzić.

O ewangelicznym życiu Czartoryskiego niewielu, by dziś jednak pewnie wiedziało, gdyby nie jego śmierć. Ojciec Michał — kapelan powstania warszawskiego — mógł ocaleć, ale postanowił zostać z rannymi, by im powiedzieć, że nie muszą się bać, bo cokolwiek się stanie, za chwilę wejdą do domu Ojca.

Grzegorczyk potrafi opowiedzieć o drodze prowadzącej do świętości z dystansem, głębią i poczuciem humoru. Patrzy na nią z perspektywy, ale i oczyma tych, którzy ojca Michała kochali lub których drażnił i którzy zapowiadali, że prędzej im kaktus na dłoni wyrośnie, niż Czartoryski zostanie świętym.

Kiedy po wielu latach wstępował do nieba, odmówiwszy z powstańcami różaniec, usłyszał od esesmana, którego rozdrażnił jego biały habit: Du bist der größte Bandit, co zostało w górze przetłumaczone: Podoba mi się ten brat Michał.

Jestem niepoprawnym „amantem werbalistą” i dlatego za to jedno jedyne zdanie Grzegorczyka o Michale Czartoryskim dałbym mu porządną literacką nagrodę. Ale podobnie imponująca jest cała książka. Jak on to zrobił — pytałem — że mając nie więcej niż garstkę spopielonych wspomnień, przywrócił nam żywą postać, tak żywą, że nie przestaje nas niepokoić i uwierać. Nie łudźmy się — jest to postać z gatunku king-size jak każda świętość, ale też jak każda świętość rozpalająca w nas dobrą zazdrość i pragnienie, żeby być takim jak on: oddać życie za Chrystusa. To już wystarczy, żeby nie zepsuć swojego życia. Pragnienie bowiem — jak mówi święty Bernard — jest początkiem miłości. Podoba mi się ten brat Michał. Mój imiennik, żywy prawdziwy przyjaciel Boga.

Michał Zioło, trapista

kup teraz | powrót